Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

on teraz? pewnie jedzie i wypoczynku mieć nie będzie wygodnego... Idź spać.
— Nie mogę, droga pani — mnie ten chory prezes nie może wyjść z myśli. Coś mu takiego było... nienaturalnego...
— A! prawda, dobrze, żeś mi przypomniała... trzebaby jutro posłać się dowiedzieć — szepnęła hrabina... Dobranoc ci — tak mi się oczy kleją...
Róża pomilczała chwilę, nie ruszając się z miejsca...
— Nie chciałam pani niepokoić, dodała po cichu — ale ja się czegoś dowiedziałam o prezesie, czego dobrze nie rozumiem...
— A! czyby tak źle z nim było! podnosząc się i ręce białe składając — poczęła hrabina...
— Mówią — ale może ja to niepotrzebnie pani mojéj powtarzam — ciągnęła daléj Róża — mówią, że, prezes odebrał jakąś złą wiadomość z Petersburga, i to go tak bardzo zgryzło... ale tak...
— Prezes żadnych nie ma spraw... to muszą być bajki — spokojnie odpowiedziała hrabina...
— Właśnie mnie to dla tego przeraziło i niepokoi, że — że musiałam — może się to broń Boże nas tycze... pani wie, téj sprawy...
Oczy hrabiny błysnęły nagle, wlepiła je w Różę milcząc, pochyliła się, postrzegła łzy, poznała twarz zmienioną, i rzuciła się nagle jakby z łóżka skoczyć chciała... porywając za rękę Różę.