Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woląc być oszukaną, niż za mało dobroczynną. Kochali téż ją wszyscy we dworze, i źli ludzie wytrwać tu długo nie mogli. Pochlebców jak profesor było wielu, ale i ci powoli nie tracąc charakteru, stawali się znośni, w atmosferze hrabiny zmuszeni ją naśladować. Intrygi się nie wiodły... spokój panował w Samoborach...
Panna Róża od bardzo dawna była przy hrabinie — stała się jéj ulubienicą, niemal przybraném dziecięciem... i choć może nie zapominała o sobie, kochała téż swą panią, któréj nie można było nie kochać...
Na tę ulubienicę pani spadł teraz najcięższy obowiązek, najstraszniejsze posłannictwo złamania jéj życia — przyniesienia wyroku, który się równał śmierci. Panna Róża płakała i modliła się, łamała ręce, chodziła długo z przestrachem patrząc na posuwające się igły zegara — naostatek zmuszona była, choć co chwila cofając się — dojść do sypialni pani.
Wprawdzie nieraz się trafiało, że troskliwa o jéj zdrowie, zwłaszcza jeśli ją z wieczoru widziała poruszoną, panna Róża wsuwała się w nocy do sypialni zobaczyć, jak hrabina odpoczywa — ale teraz... serce jéj biło okrutnie...
Przez okna pokoju poprzedzającego gabinet, wchodził już szary brzask świtającego poranka. Panna Róża brała po kilkakrotnie za klamkę i nie