Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nawet zajeżdżającego powozu, i gdy prezes otwarłszy drzwi ukazał się w progu blady jak widmo, przelękła się okropnie.
Wydał się jéj jakimś upiorem z grobu wychodzącym o północy... Krzyk jéj tak onieśmielił Mohyłę, że stanął nie śmiejąc kroku zrobić naprzód...
Dziewczę jednak opamiętało się natychmiast i przybiegło, ręką uciskając bijące jeszcze serce, przeprosić starego...
— A, przebacz pan... alem się straszliwie przelękła... wszak to już tak późno! nikt mi nie oznajmił... Pan tak jakoś blado wygląda...
Mohyła ledwie mógł mówić.
— Daruj pani, najprzód usiąść muszę, bo mi się nogi trzęsą. Gdzie ojciec?
— Ojciec chodzi po ogródku i odmawia pacierze wieczorne... pewnie słyszał powóz i przyjdzie natychmiast...
Nie śmiała spytać, co go tu sprowadzało?... a odwiedziny same z siebie były dziwne, bo prezes od lat dwóch u nich nie był — cóż dopiero w takiéj porze, i właśnie w tym dniu gdy pupil jego wyjeżdżał za granicę!
Stasia myślała w duchu, dla czego nie zanocował w bliziuteńkich Samoborach, gdzieby mu nieskończenie było wygodniéj?
Prezes smutnéj nowiny nie chciał jéj powierzać, patrzał wzrokiem osłupiałym, czekając ojca.