Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skając go dodał prezes — ja jadę natychmiast... Trzymajcie to zwierzę!!
Służba dała znać Mohyle, iż konie czekały, ruszył więc natychmiast. Nim jednak złą groblę za miasteczkiem przebył, i namyślił się potém, że mu należało dalszą drogą do Wólki jechać, aby Samobory minąć i nie pokazywać się w nich — zebrało się na mrok i wieczór. Prezes koni kazał nie szczędzić, ażeby przed nocą u kapitana stanąć, tam główną kwaterę założyć, rządcę i pannę Różę do siebie wezwać i zrobić co jeszcze było możliwe. Biedny stary czuł się na sumieniu nie zupełnie swobodnym, wyrzucając sobie zbytnią w interesach powolność, a może, może nawet zaniedbanie, lub przynajmniéj zbytek zaufania w niepoczciwym plenipotencie.
Przez całą drogę stał mu w oczach obraz téj kobiety rozpieszczonéj, przywykłéj do zbytku przez całe życie, przywiązanéj do pewnych form i trybów, bez którychby się obejść i wytrwać nie mogła, — nagle pozbawionéj wszystkiego, odartéj z mienia, pozostającéj bez domu, na łasce ludzi... Rozdzierało mu to serce... On sam nie był majętny, miał syna i córkę, a interesa własne Mohyły były jak konie, któremi jechał, w stanie najopłakańszym. Gdyby chciał dopomódz, nie mógłby nic uczynić więcéj, chyba ofiarować schronienie we własnym domu, w którym największy nieład panował.
Hrabina pochodziła z wielkiego, ale zubożałego