Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przybycie hrabiny z synem, wywołało naprzód pannę Helę, która pobiegła po gospodarza. Matka i Zdziś mieli czas rozpatrywać się w kosztownościach pięknego domu, nim widocznie ubrany na prędce baron Mangold, sztywny, milczący, pełny pożyczanéj jakiéjś powagi, nadszedł prowadząc z sobą córkę, także świeżo do gości ubraną. Rozmowa z nimi nie była nigdy bardzo ożywiona, nie wychodziła ona z granic najpospolitszéj paplaniny o pogodzie, zabawach i nowinach publicznych. Tego dnia Mangold zdawał się jeszcze do niéj mniéj usposobiony, a śliczna Elsa gdy się uśmiechnęła i obdarzyła kogo wejrzeniem, zdawała się zupełnie spokojną z dopełnienia wszelkich towarzyskich obowiązków. Szczęściem przytomniejsza panna Hela, nie okazująca téż wykształcenia, ale wiele przytomności umysłu i zdolności do rozmowy, próżnie milczenia starała się czémkolwiek wypełniać.
Z baronem będąc, gdy się go zdaleka widziało, miał pozór, kształt, powierzchowność całą tego, co się zowie homme du monde; zbliżywszy się doń, doznawał każdy najokropniejszego zawodu, bo mówić nie umiał, myśleć się nie zdawał, a odzywał się z rzeczami tak trywialnemi, wygłaszanemi gdyby z trójnoga, że wprawiał słuchacza w największe zakłopotanie. Zdawało się mówiąc z nim, że mu wiele najelementarniejszych wiadomości brakło, i dla tego trzymał się w ciasnéj sferze, jaka mu była znana, lękając się wyjść za granicę, aby nie obłąkać.