Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było, aby jak najlepiej procentował. Umieszczanie tego kapitału było dlań obojętnem, byle hypoteka pewna.
Nie miał pan Anzelm w młodzieńczym zapale dosyć taktu, aby w tej kuchni swojego życia smażyć przy oknach zamkniętych... swąd wypuszczał na stolicę, wcale się go nie wstydząc. Cynizmu tego nauczył się od mistrzów wiedeńskich. Przychodził wieczorem do żony, opowiadał jej jakim sposobem u tego a tego antreprenera kolei lub banku, grozą lub artykulikiem, wycisnął tyle a tyle tysięcy guldenów — chwalił się, czytając przed nią zjadłe napaści, które sam później posmarowaną ręką odbijał.
Żona oburzała się z początku, on się śmiał, całując niewiniątko — potem ruszała białemi ramionami — które z tych tysięcy guldenów odłamany grosz okrywał szalami i naszyjnikami — na ostatek uśmiechała się, a w końcu samym przyklaskiwała i nauczyła się olbrzymi talent i zimny cynizm męża uwielbiać.
Lecz stało się to, co się zawsze dzieje — zaraza zepsucia udzieliła się kobiecie, przenosząc w inne sfery życia... Co mężowi wolno było w jego zawodzie, miałożby jej być wzbronionem w tem kółku, w którem życie kobiece jest zamknięte?
Weszła z własnem sumieniem blondynki (sumienia wszakże bywają czarne, czemu by i blond być nie miały?) — w układy — i stare zasady przywiezione z rodzicielskiego domu, wraz ze staremi sukienkami odłożyła — na później. W tych starych zasadach było jej teraz tak niewygodnie, jak w sukienkach z których wyrosła
Dyzia jednak miała więcej (kobiecego) taktu, niż małżonek, bo się nigdy przed swym panem nie wygadała z tem, że zmieniła przekonania i poglądy. Była wyrozumialszą dla drugich, a nadzwyczaj ostrożną względem siebie.