Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je mi się, że działam też, — choć czynności moje jawne nie są.
Pan Modest słuchając podnosił głowę powoli, oczy mu się rozjaśniały, zadrżał i brata pochwyciwszy w objęcia, milcząc go serdecznie uściskał.
— Nie wątpiłem o tem, chociaż nie wiedziałem, przyznam się — rzekł wzruszony — nie wiedziałem.
— A! i o tem nie wiesz — dodał zniżając głos Eustachy, — że ja dniem i nocą myślę o losach naszego nieszczęśliwego kraju. Oto i teraz — myślisz, że mnie jaki interes tu przyciągnął? Ja tu nie mam żadnych — po prostu przywlokłem się, aby zobaczyć naszych delegatów, aby pomówić z niemi, starać się wpłynąć na nich, powstrzymać ich od głupstw i od brudów.
Pan Eustachy mówił to z takim wyrazem głębokiego uczucia i przekonania, że pan Modest ujęty niem rozrzewniony zwrócił nań pałające oczy.
— Przychodzę właśnie do ciebie — nie bez myśli i celu — dodał — ja znam siebie i nie przeceniam, wiem co mogę i na co siły starczą. Ty swoją wymową, rozumem, erudycyą, szlachetnym zapałem, stokroć byś więcej mógł niż ja uczynić. Przychodzę do ciebie w tej nadziei, że ty mi pomożesz. Idźmy razem, ręka w rękę.
Modest podał mu dłoń drżącą.
— Rachuję na ciebie. Za parę dni zapraszam do mnie posłów naszych, ministra, znakomitości jakie się tu znajdują, chcę abyśmy raz seryo de publicis pomówili. Spodziewam się że i ty mi uczynisz tę łaskę a przyjdziesz do mnie na ten wieczór.
To mówiąc ściskać go zaczął.
Blada jak ściana, przelękła wchodziła właśnie na próg panna Aniela, trwoga niewysłowiona ogarnęła ją zobaczywszy ojca na poufnej ze stryjem rozmowie, gdy pan Eustachy rzucił się z wybuchem czułości ku niej, biegnąc całować jej rączki.