Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z razu bardzo wygodnie i stosownie ulokowanym. Rozerwało go na parę godzin, oglądanie obrazów, nawet ruch ulicy, ale pozostawiony sam sobie, wkrótce siadł na fotelu i począł po cichu mówiąc do siebie, rozważać swą misyę, swe obowiązki i trudności położenia. Aniela postarała mu się o polskie dzienniki, te jednak zamiast rozrywki, przynosiły mu najczęściej powody nowego rozdrażnienia. Gniewał się na rozmaite przekonania, jakie w nich znajdował.
Potrzeba mu było koniecznie towarzystwa, ale takiego, w którem by był zmuszony ukrywać się, zajmywać czemś zupełnie w związku z jego manją nie będącem. Na tem właśnie zbywało. Dzień przeszedł powolnie się włokąc, gdy nad wieczór o zmroku zadzwoniono — panna Aniela lękając się którego z natrętów, wybiegła sama do przedpokoju i zdziwiła się przyjemnie spostrzegłszy Rżewskich. Stryja pana Eljasza nieznała prawie osobiście, widywała go zdala będąc dzieckiem, przypomniał się jej — i obu ich wprowadziła zaraz do ojca.
Słomiński, który dawno też nie widział Augusta, zrazu nie poznał go o szarym zmroku, dopiero po głosie go sobie przypomniał, i rzucił mu się na szyję. Dziwne to jakieś uczucie owładło nim, stary się rozpłakał.
Pan August tem weselszym się starał okazać. W chwilę po przyjściu ich, gdy Eljasz rozmawiał z panną, która mu nowe mieszkanie pokazywała. Słomiński obejrzawszy się do koła (córki się obawiał trochę) — cicho począł do dawnego towarzysza:
— Wiesz co się ze mną stało?
— Nie wiem o niczem.
— Zdaje ci się że masz przed sobą Modesta Słomińskiego, nieprawdaż?
— Tak jest, rzekł August — i tego jestem pewnym.