Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale mówże, co ci jest! Komuż się już zwierzysz, jeśli nie mnie. Co ci jest? przerażasz mnie.
— Dopiero teraz — wybuchnął Wolski — prawdziwie żałuję, że mnie skorciło Niemca z wody ratować.
Książki mi zginęły, dykcyonarza jeden tom, na którego kupienie od gęby sobie odejmowałem, najlepszy surdut... jedyne buty... Wszystko to jeszcze mmiejszaby było, ale ten kłopot... ten kłopot...
— Jaki? trzy talary zadłużyłeś się gospodyni, wielka mi rzecz — wołał garbus — Richterowaby ostatnią suknię zdjęła, aby ci usłużyć!
— Nie o to idzie.
— A o cóż u Boga?!
— Przyszło im na myśl... zaprosić mnie na wieczór.
— Więc cóż? bo nie rozumiem.
— Tępy jesteś jak stara brzytwa — zawołał Wolski — możesz-że nie rozumieć tego, że na wieczór do radcy komercyjnego potrzeba mi fraka i całego frakowego garnituru, potrzeba kapelusza, rękawiczek... przyzwoitego paletota, wszystkiego tego, czego nie mam i mieć nie mogę.
Wojtuś popatrzył na towarzysza i rozśmiał się.
— Gdybym był na twojem miejscu, po-