Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczą, zawołał radca — byłeś niesprawiedliwym względem nas...
— Nie mówmy o przeszłości — pochwycił Wolski, to już do niczego nie doprowadzi. Co się stało, odstać się nie może; stało się wiele złego, a gdybyśmy mieli pozostać, jak jesteśmy, sprowadziłoby to go jeszcze więcej.
— Niezmiernie słusznie... Ganz recht! rzekł radca przybliżając się. Wolski mówił dalej wśród powszechnej ciszy:
— Z nieokreślonego i fałszywego położenia wyjść należy — żyć z sobą nie możemy...
— Dlaczego? dlaczego? ofuknął radca — nie widzę racyi.
— Ja i Helma zarówno to czujemy — odparł Wolski — zgoda byłaby fałszem, miłość kłamstwem, życie walką i sporem...
— Dla czego? powtórzył radca.
— Naprzód dla dzieci samych — zawołał Wolski. Zmieniło się dziś położenie moje, jestem niezależnym i nie ścierpię, aby dzieci moje miały być niemieckiemi dziećmi!
Wymagałbym, aby się stały Polakami, jak ja jestem...
Radca odskoczył — oczy mu błysnęły.
— Pfui! zawołał, nierozumiem! szaleństwo. Jakto? waćpan nie umiesz ocenić tego dostojeństwa, tego szczęścia, jakie