Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/255

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    roztargniony poszedł do okna, głęboko zamyślony, przejęty, zdawał się ważyć i rozważać... kilka razy jakby mówić poczynał i wyrazy zamierały mu na ustach.
    — Mówcie — mówcie — zawołała Helma — chcę wiedzieć otwarte, szczere zdanie wasze... Nie będę wam taiła, że w tem wszystkiem i o losy naszej świętej przyjaźni, naszego związku serc i duchów idzie... Jeżeli ten człowiek wróci do domu — on rozerwie te węzły...
    Dla was to może być obojętnem, bo wy znajdziecie drugą przyjaciółkę — ja nie sądzę, bym podobnego wam przyjaciela mieć mogła...
    Z pewnem wzruszeniem dokończyła, Arnheim podniósł głowę — i wyciągnął rękę...
    — Jeżeli idzie o to, bym ja się poświęcił — rzekł — możecie mnie wygnać — pójdę...
    — Tu właśnie idzie o to, abyście mogli pozostać! — rumieniejąc się dodała Helma żywo...
    — Pozostać i być wam ciężarem a zawadą... rzekł doktor — nie.
    Rozmowa wprowadzona na ten tor zagadkowy — nie śmiejąca dotknąć wyraźnie tego, co chciała wiedzieć Helma — groziła, że może pozostać bezskuteczną. — Arnheim widocznie unikał stanowczego wyrazu — zdał się zimnym i wahającym...