Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mów i t. p. Wolski, na którego chory ciągle patrzał jak w tęczę, odezwał się, że jego rola musi tu być bardzo skromną, że będzie tylko wykonawcą rozkazów dra Frerichsa i bacznym spostrzegaczem, pośrednikiem czujnym pomiędzy chorym a lekarzem.
Skromność ta podobała się radcy.
— Muszę tylko pana dobrodzieja ostrzedz, — że mam fantazye i czy to skutkiem choroby czy skutkiem wieku czy charakteru jestem — nieznośny. Humor fatalny... podejrzliwość, roznerwowanie, gderalstwo, wszystko we mnie znajdziesz.
Wolski się uśmiechnął. — To skutki słabości, rzekł, a jako lekarz oswojony z tem jestem.
— Wymagający będę — dodał radca — nieustannie go nudzić muszę... dwadzieścia razy na dzień pulsu patrzeć... Gdy zechcesz milczeć, mnie się będzie chciało rozmawiać i stękać i na odwrót.
Nie zdawał się tem nastraszony Wolski. — Ja z mojej strony, — rzekł, — tylko jeden kładę warunek: mam córeczkę, do której jestem przywiązany, której mi opuścić niepodobna, kilka razy na dzień będę musiał się o nią dowiadywać.
— A daleko to ztąd? — począł dopytywać chory.