Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zierając na mnie. Czytałem w twarzy jego cierpienie wątroby i śledziony.
— Ledwiem się tu dowlókł — odezwał się po długim przestanku. Frerichs mi radzi, abym wziął ordynaryusza, którego kuracyą onby kierował i któryby mu zdawał sprawę — ale ja jestem człowiek kapryśny i rozkapryszony. Kto ze mną wytrzyma? z kim ja wytrzymam?«
Zacząłem panu radcy apologią Wolskiego, której słuchał z wielką uwagą. »Radbym poznać — radbym poznać... Niemiec? Polak? jak się zowie?« odpowiedziałem, że Polak i że się nazywa Wolski.
Namarszczył brwi i spuścił oczy.
»Radbym wiedział, jakich to Wolskich, jest ich wiele, a z jednymi jest nawet pokrewieństwo«... Z wyjaśnienia sprawy tej okazało się, że właśnie pan, mój doktorze, jesteś z nim w pokrewieństwie... Czy widzisz, że już dzieło Opatrzności...
— Traf szczególny, odparł Wolski, ale co mi po jego pokrewieństwie? byle był znośny i płacił za uczciwą pracę, więcej nie wymagam nic.
Garbus w uniesieniu starał się przekonać Wolskiego, iż pokrewieństwo to dobrze pielęgnowane, mogło wydać najpożądańsze owoce.
Ale wkrótce potem sami się z tego śmiali.