Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A żona twoja pozwala na to? a ty milczysz i nie upomnisz się o prawa swoje...
— Aby mi jutro drzwi pokazano? — zapytał Wolski.
— Nimeś mi to powiedział — rzekł garbus — połowy tych rzeczy domyślałem się, całej jednak okropności tego położenia nie wyobrażałem sobie. Jestżeś tak przywiązany do niej — do dzieci...
...Ale nie! nie! nie chcę cię na złe ciągnąć! nie skończę lepiej...
Powiem inaczej — przywięzujesz-że taką wagę do tego przebrzydłego majątku, ażebyś dla niego poświęcał przyszłość dzieci? Na twojem miejscu... otrząsłbym pył z nóg i uszedł z dziećmi i żoną z tego domu... Jesteś lekarzem, kawałek chleba znajdziesz wszędzie!
— Lekarzem? — zaśmiał się Wolski — jakim ja lekarzem jestem?? Nie miałem nigdy ani myśli swobodnej, aby zużytkować naukę, ani dość ją ceniłem, by ją pielęgnować i zachować. Zapomniałem, com umiał... Nędza zjadła we mnie wszystkie siły... w niej utopiłem zdolności... jestem dziś ruiną do niczego.
Mówił to z tak przejmującą boleścią, że Wojtuś jak osłupiały go słuchał.
— Ale to nie może być — wykrzyknął — nie jest tak źle, jak mówisz — jakiś ratu-