Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogród. Stał tu już lat kilkanaście i był jak u siebie. Życie wiódł regularne jak zegarek a pracowite jako mrówka. Chociaż oczy miał osłabione i popsute, czytał niezmiernie wiele a drugie tyle chodził... Powiadał, że go oczy i uszy zarówno uczyły i że nie było ani obojętnego widoku dla rozumnego człowieka ani głupiej książki...
Można mu to tylko było zarzucić, iż czytał bez wyboru i bez ładu, ale się to wszystko porządkowało w jego starej głowie jakimś bezwiednym procesem, tak, że się znajdowało na swojem miejscu. Zaciekawiało go wszystko, nie roznamiętniało nic.
Życie wiódł skromne, choć bardzo był dostatni. A raz dobiwszy się niezależności i dochodu, który mu starczył na jego potrzeby, wyrzekł się praktyki znajdując, iż był do niej za stary i że ją młodszym należało zostawić.
Mały, ruchawy, żywy jeszcze, zawsze ubrany czyściuchno i z pewną nawet wytworną prostotą, znany był ze swego kapelusza z szerokiemi skrzydłami i złotych okularów całemu niemal miastu... Znał też jeźli nie wszystkich, to co było najlepszego i najciekawszego. Mieszkając tu od bardzo dawna, jako lekarz, profesor, urzędnik mało się o kogo nie otarł. Przyjaznym był