Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniawszy pewnie, iż cudzą własność z sobą unosi, wysunął się zręcznie i zniknął gdzieś w oddaleniu.
Z mostu i z brzegów przypatrywano się ciekawemu ratunkowi tonącego. Śmiały chłopak poszedł na dno, nie było go dosyć długo, ukazał się potem, ale walcząc z ogromnym Hänschen, który resztą sił pochwycił go pod wodą za nogę i, zamiast siebie uratować, zbawcy swemu groził utopieniem. Choć mniej może silny, lecz zręczniejszy od niego, dobywając ostatka sił... nieznajomy wypłynął na powierzchnię, potrafił nogę od konwulsyjnego uwolnić uścisku i razem z uratowanym zbliżał się ku brzegowi.
Ogromny okrzyk dał się słyszeć zewsząd, z mostu, z okien domów... z wybrzeża, na którem tłumy się już były zebrały... Witano z uczuciem ludzkiem zacnego zbawcę, który własne życie poświęcił dla uratowania nieznajomego. Znalazło się nareszcie dwóch rybaków, którzy podali linę i kij, aby się zmęczony pływak mógł ich chwycić.
W chwilę potem na wilgotnej ziemi leżał Hänschen prawie bezprzytomny, siny, a przy nim otrząsając się z wody niespokojnemi oczyma szukał swych książek i sukni młody chłopak, aby się co prędzej