Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciel, widmo jego oczy postać przypominająca rysy Kajetana, lecz dziwnie i okrutnie zmienione.
Stał przed nim ktoś blady, zmęczony, z oczyma wpadłemi, z uśmiechem na ustach wymuszonym, z nieco obłąkanym wzrokiem... pomięszany, zdający się wątpić, jak będzie przyjętym.
Wojtuś z okrzykiem rzucił mu się na szyję.
— A! przecież — zawołał — przypomniałeś sobie, że ja żyję i że masz w sercu mem miejsce, którego nikt zająć nie może... Jak się masz? co tu robisz? Źle wyglądasz!
Kajo dłonią białą powlókł po twarzy, jakby z niej co chciał zetrzeć...
Siedli...
— Tyś miał gdzieś wyjść?
— Na przechadzkę — chodźmy razem po staremu do Thiergartenu.
Wolski zerwał się z krzesła. Garbus dopiero teraz postrzegł, że przyjaciel nie bardzo był właściwie do przechadzki ubrany. Chociaż skwar był dojmujący, ciężki wytarty surdut miał na sobie. Reszta stroju dowodziła albo wielkiego zaniedbania lub niedostatku... Wolski, który był dawniej zawsze przy swem ubótwie czysto i ze smakiem przyodziany, miał na sobie