Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zanosi, nie mówiąc nic Kajetanowi, przyjechałem tu w tym celu, ażeby pani powiedzieć, czego się lękam, i przedsięwziąć jakieś środki. Kajetan na wyjezdnem zapewnił mnie, iż tak prędko o niczem stanowczem nie myśli, znać albo sam się tego nie spodziewał... lub chciał tylko mnie się pozbyć.
Nie pochwalam wcale postępku jego, otwarcie byłem przeciwny — ale od tej chwili gdy są razem, gdy ich nie inaczej tylko jako żonę i męża uważać muszę, patrzę na to z innej strony. Nie jest to znowu tak wielkie nieszczęście.
Chciął pocieszyć wdowę, która zanosiła się od płaczu.
— Niemka i luterka... — powtarzała.
— Rodzice bardzo majętni... — dorzucił Wojtuś.
Rzuciła ręką.
Nie było już co mówić więcej, zdawało się garbusowi, iż najlepiej uczyni, gdy ją samą zostawi, aby się swobodnie mogła wypłakać i pomodlić. Wiedział od niej, że szwagier jego był w mieście, miał więc gdzie parę godzin przepędzić.
— Pani dobrodziejko — odezwał się, biorąc za kapelusz — ja dziś wieczorem powracć muszę. Przyjdę panią pożegnać