Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie o gościu, rozerwała kopertę, list otwarła.
Półarkusz zapisany był na wszystkie strony. — Wojtuś spoglądając na twarz matki, z niej list mógł wyczytać i prawie jego się treści domyśleć. Z początku ta twarz promieniała radością, uśmiechały się usta, rozkoszowała się każdem słowem ukochanego dziecięcia... potem jakby mgła przesunęła się po licu, zaduma okryła twarz, ścisnęły się usta, ręce drżeć zaczęły... rumieniec schodził, bladość okrywała policzki, czoło, wargi. Na chwilę wstrzymała czytanie, odetchnęła ciężko, lecz oczy się oderwać od listu nie mogły... Coraz silniej drgały ręce. Z widocznym pośpiechem poczęła gonić oczyma wiersze, odwróciła kartę... wyprostowała się, czoło zmarszczyło, oczy zamknęły, list i ręce opadły na kolana — z pod powiek puściły się dwa łez strumienie. Nie patrząc na Wojtusia, zasłoniła dłońmi twarz i jęknęła... list zsunął się na ziemię.
Łatwo się było domyśleć, że Kajo musiał jej wyznać wszystko...
Nie miała siły ani spytać, ani się użalić, ani przemówić. Siedziała jak osłupiała. Służąca, która znać podpatrzyła ją z za drzwi i znała swą panią, przybiegła żywo ze szklanką wody.