Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale bo tam ładna panna jest! — dodał jakby od niechcenia.
Wdowa się mocno zarumieniła — jakby nie miała zmarszczek i lat pięćdziesięciu.
— Bardzo ładna panna... — powtórzył Wojtuś.
— Ależ to Niemka — szepnęła nieśmiało matka... — i to wielkie państwo...
— Ale młodość — pani dobrodziejko!
Szybko spojrzała mu w oczy rejentowa, jakby z nich chciała wyczytać więcej, odgadnąć, niż mógł jej powiedzieć słowami...
— Kajo ma rozum... — szepnęła po cichu — on przecie wie, że to do niczego nie prowadzi.
— Ja sądzę, bo i Niemka i luterka...
— Gdzieżby o czem podobnem nawet pomyśleć można... Kajetan dziecko, ani domu ani łomu... my biedni... a sumienia ma i uczciwości tyle, iżby nie chciał bałamucić...
Ciągle mówiąc to przerywanemi słowy, patrzyła na Wojtusia. Nagle jakby chciała przerwać rozmowę i szukała pozoru, wstała i zawołała zmięszana:
— Panbyś się choć kawy napił... a ja nawet nie proszę! o mój Boże!
Wojtusiowi kawy się wcale nie chciało, ale pragnął dłuższej rozmowy, a do niej