Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, że godzi się i wolno istotę słabą i w położeniu chwilowo podrzędnem nękać bezkarnie, czynicie rzecz nieprzyzwoitą i omyłkę popełniacie wielką! wiecie bardzo dobrze, iż miałabym wiele może do powiedzenia... rzeczy, które niemiło by wam słuchać było, czujecie, że ich wyrzec nie mogę, bawicie się z okrucieństwem biedną guwernantką... to się nie godzi. Jeżeli kiedy napiszę pamiętniki moje, obiecuję każdemu z was przysłać ich po jednym egzemplarzu... dziś, aby się nie pokazać dziką, powiem wam, że jestem córką ubogich, bardzo ubogich rodziców, że matka moja dziś jeszcze sprzedaje owoce przy moście Rousseau w Genewie, że się nią chlubię tak jak ona mną... Uczyłam się na pensji, dawałam lekcje, winnam wykształcenie sobie. Z życia wzięłam tylko prozę i tę część, która żywi ciało i podnosi umysł, broniłam się od uczuć, nie znam ich, więc sądzę, że niebylibyście wcale ciekawymi historji serca, które kochało tylko matkę i brata... nie wstydzę się niczego, nie mam co taić, ale wyobrażeń jakie powzięłam o świecie i o ludziach nie mam do wyrzucenia przed nieznajomymi... jest to łup i zdobycz lat krótkich, przeżytych spokojnie.
Skłoniła się i oblawszy tą zimną wodą przytomnych odeszła ze swą uczennicą.
— Przysiągłbym, że jest protestantką i wyznawcą surowej nauki Kalwina, szepnął garbus... Sucha jak zapałka... a jednak jak większa część zapałek — zgaszona na wieki... będzie mądry kto ją rozpłomieni...!
Szeptano do koła.
— Panie Spauer, zawołał Vice-hrabia de la Meilleraie — na pana kolej, ale pan się tu nam nie wykręcisz jak drudzy, wymagamy po nim obszernego stu-