Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

braźni, wcielone niedołężnie nie odpowie pojęciu obrazu... wówczas zrobię ze szkicem, com uczynił już z wielu innemi, spalę go...
Te pół głosem wymawiane wyrazy doszły do uszu dwóch pieszych wędrowców, których ciekawość przybliżyła ku nieznajomemu; wysoki, który tak dumnie odpowiedział garbusowi, przysunął się żywo do Włocha, skłonił z poszanowaniem i podał mu rękę.
— Pozwól mi szanowny towarzyszu, abym uścisnął twą dłoń, rzekł głośno, z obawą czekałem, przyznaję się, twej odpowiedzi, drżałem gdyś poczynał... Nie szło mi o jednego człowieka, ale o cześć naszego bóstwa, sztuki! Niestety! tylu ona ma fałszywych kapłanów, którzy w nią nie wierzą i śmieją się jak starożytni augurowie spełniając ofiarę... dzięki ci towarzyszu, żeś profanom, co sądzą, że za złoto wszystko kupić można, odpowiedział godnie artysty...
Włoch uśmiechnął się w milczeniu, kobieta wzrokiem łagodnym zmierzyła dwóch nieznajomych.
— Prześlicznie, rozśmiał się garbus, ale pozwólcie, ponieważ burza ustać nie chce, a my tu jesteśmy jak w więzieniu, trochę się przy tej zręczności posprzeczać... Co się tyczy godności sztuki, dostojeństwa jej kapłanów, nie mam słowa do powiedzenia... uznaję, poklaskuję... Ale maszże ty być sędzią własnego dzieła? Gdybyś był zarozumiałym i dumnym jak wielu, byłbyś najgorszym sędzią w jednym kierunku; jesteś trudnym dla siebie, skromnym, wymagającym... będziesz więc równie niesprawiedliwym. Omyłki w sądach o dziełach sztuki, nierzadkie w żywotach wszystkich artystów... czytajcie panowie Vasarego... (jeśli możecie), czytajcie historje literatury, wszystkie wiele ich jest... Nie tra-