Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechając się, mówiąc coś gorączkowo i gwałtownie opanowując. Zapatrzywszy się na kobietę, wędrowiec nie zważał, że hrabia wlókł go szybko wprost nad przepaść, gdy krzyk Włochów, przewodników, powtórzony przez wszystkich podróżnych, naostatek nieznajomego opamiętał. Zwrócił się, spojrzał, stał nad otchłanią, a Żywski roztargniony jeszcze się naprzód posunął.
— Panowie, wołali przewodnicy, fermate! ferma! per Dio! to śmierć, to śmierć, stójcie! stójcie...
Scena, którą opisujemy, trwała jedną przelotną chwilę, hrabia był tak dziwnie roztargniony, niespokojny, nierozważny, że właśnie gdy okrzyk przestrogi obił się o jego uszy, szarpnął się gwałtownie naprzód. Towarzysz jego, który po za siebie na hrabinę Adelę patrzał i mało co więcej nad nią widział, w chwili dopiero nieuniknionego już prawie niebezpieczeństwa gwałtownie wyrwał się z uścisku hrabiego i cofnął w tył.
Straszliwy krzyk rozległ się w powietrzu, Żywski w mgnieniu oka zadrżał, pochylił się i znikł, stracił widać równowagę i wpadł w przepaść. — Cudem się stało, że w nią drugiej ofiary ze sobą nie pociągnął i że jakimś instynktem w porę z jego rąk wydobył się podróżny.
Nie podobna odmalować zamętu jaki powstał skutkiem tego nieszczęśliwego wypadku. Włosi, krzykliwi z natury, zaczęli wrzeszczeć, nie śmiejąc się przybliżyć aby zobaczyć, czy Żywski nie zawisł na jakim złomie skorupy, kobiety załamywały ręce, mężczyźni biegli choć nie było już po co, szlochanie i jęki