Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek ona pójdzie i utworzyłem sobie z tego jakiś sztuczny cel życia. Otrzymując rozwód wypędziła mnie z pod jednego dachu, ale nie mogła mi odebrać prawa, którego używają wszyscy ludzie, rozporządzanie sobą. Uciekła, pogoniłem za nią, wszędzie gdzie stąpi, gdzie się najmozolniej ukryć zechce, ja ją doścignę. Cóż mi zarzucić może? nie mówię słowa, nie otwieram ust, nie zbliżam się do niej, nie mięszam do jej spraw, ale jestem niemym świadkiem życia jej, i szyderski mój uśmiech spotyka wszędzie gdzie szuka swobody, zapomnienia, ciszy. Tym sposobem nalawszy ukropu do ostygłej wody, uczyniłem sobie egzystencję prawie znośną, bawi mnie to że ją męczę...
Zatarł ręce.
— Radaby, żebym gdzie kark skręcił, dodał, ale jakeście państwo świeżo widzieli, jestem i wytrwały i szczęśliwy, nawet z krateru Wezuwjuszowego dobywam się nieuduszony, nieupieczony i uwędzony tylko, abym się lepiej zakonserwował. Mam więc wszelką nadzieję, że jej jeszcze dokuczać potrafię dosyć długo; gdy mnie nie stanie, już dla oswobodzonej zapóźno będzie rozpocząć życie, już ten strach ją wyczerpie, złamie, a zemsta moja się nasyci.
— Zdaje mi się, odezwała się w tej chwili hrabina z uśmiechem łagodnym, że pan co tak doskonale rachować umiesz wszystko, pomijasz jednak w swej rachubie pewne żywioły ważne. Człowiek ze wszystkiem się oswaja, to co mu było strasznem, po pewnym przeciągu czasu staje się tylko nudnem, na ostatku obojętnem, a później może niewidocznem nawet.
— Ja też nie myślę spowszednieć, rzekł pargaminowy, gram moją rolę z wielką przezornością, znikam na