Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tejskie skreślił widzenia, gdy ode drzwi dał się słyszeć krok przyspieszony, i nowy przybysz powiększył liczbę ciekawych gości.
Byłto maleńki garbaty i krzywy człowieczek z długą twarzą i zbyt na swój wzrost wielką głową, ubrany wykwintnie i starannie... Poznać w nim było łatwo człowieka majętnego, u którego w każdym worku brzęczały pieniądze, który był pewien siebie mimo ułomności swej i niepozoru, bo czuł, że posiada talizman, czyniący go pożądanym, pięknym, dowcipnym i wielkim. Śmielej od innych, choć najpóźniej przybyły, podbiegł aż ku rodzinie Anglików, i z włożonemi w kieszeni rękami napawał się widokiem, jak gdyby zań zapłacił. Czuł bowiem że gdyby mu fantazja przyszła sprawić takie gody, mógłby sobie ich pozwolić. Sir Price prawie był obrażony śmiałością tego jegomości, który mu najmniejszej nie zdawał się okazywać wdzięczności...
Przed obrazem Orcagna stanęli wszyscy, ale mimo podniesienia pochodni do góry, malowanie wyraźniejszem się nie stało...
Obraz ogólny korytarzy zyskiwał, szczegółowe piękności jego nikły... na nie potrzeba było dnia. Anglik wszakże, twórca widowiska, antreprener jego, znajdował że gdzieindziej z muru wyskakujące malowane postacie były żywiołem podnoszącym fantastyczność sztuki, do której odegrania należały pochodnie, posągi, kolumny, sklepienia, marmury, sarkofagi i kilka tajemniczych figur zupełnie sobie nieznanych.
Kobieta szła sama jedna w milczeniu ze spuszczoną głową, małżeństwo młode tuliło się do siebie, jakby