Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prowadził, abym dziecko zobaczył, bo inaczej, kto wie, czyby mi do niego zbliżyć się pozwolono.
Słyszałaś jejmość! historya! noga i ręka złamana. Wrzeszczy, słyszę, w niebogłosy, nie z bólu, ale — że za parobkami chodzić nie może, i obawia się, aby go nie okradli.
Ale, głupi-by byli, gdyby teraz się nie pożywili! Morzył ich tyle lat głodem.
Pan Bóg się nad nimi zlitował i do łóżka go przykuł.
Pakulska się oburzyła.
— Ale, jakto pan możesz takie rzeczy pleść, panie Dyonizy! — zawołała.
Odwrócił się Sumak.
— Mam jejmości propozycyą do uczynienia — rzekł. — Wyjechałem z chaty, nie wziąwszy drobnych pieniędzy, Boruch nie kredytuje — kieliszek miętówki na rachunek grafa. Przecież córkę mu dałem!
Steńka wzdrygnęła się, cofając w głąb'.
Pakulska tak była rozgorączkowana, że nie rachowała już.
— Proszę p. Borucha — odezwała się — kazać dać miętówki Sumakowi.
On sam już poszedł upominać się u gospodarza, który z niechęcią dał rozkaz służącej.
Pakulska poszła do Steńki, aby wyjazd przyśpieszyć.