Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Professor wybuchnął.
— To jest układ niecny — nikt jej zmuszać nie może...
— Los moich rodziców...
— Ja rodziców wezmę do siebie — zawołał professor.
Steńka przypomniała sobie matkę swą — ojca, zarumieniła się, z oczów jej łzy trysły.
— To nie może być! a! nie — rzekła cicho — Ja panu sprzyjam, wdzięczną mu jestem, ale nic — nic obiecywać mu nie mogę.
Wolski pochwycił ją za rękę.
— Jeżeli mi sprzyjasz — zawołał — patrząc w jej oczy, które potwierdzały, co powiedziała — dajmy sobie słowo: czynić co jest w mocy naszej, abyśmy się połączyć mogli. Ja...
Steńka, usłyszawszy na kurytarzu zbliżające się głosy, szybko rzuciła się ku drzwiom — i z ust jej wyrwało się:
— Kocham pana... ale jestem niewolnicą...
Powiedziawszy to, uciekła.
P. Róża z wbiegającej do pokoju Steńki, gdyby zręczniejszą była, mogłaby była wyczytać, że coś zaszło nadzwyczajnego.
Zarumieniona, z oczyma mokremi, pomieszana, rozsypując po drodze papiery i książki, wpadła Steńka do swojej izdebki i twarzą rzuciła się na poduszkę.