Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek ten, gdy mnie na pensyi prześladowano, pomagał mi do nauki; wdzięczność mu jestem winna. Przywiązał się do mnie i ja do niego, ale — niéma więcej nic nad to, coś pani widziała.
Uśmiechnęła się ekonomowa niedowierzająco i palec położyła na ustach.
— Ja to tylko powiem panience — dodała — że choćby co i było, ja nie jestem z tych kobiet, które latają z językiem. Człowiek ma serce — trudna rzecz — nie kamień! Wcale przystojny, dorzeczy i taki manierny, jakby, nie professorem był, ale naprawdę paniczem.
Mnie się on bardzo podobał.
Steńka milczała posępna, niechcąc przedłużać rozmowy w tym przedmiocie.
Nazajutrz rano, do dnia tłómoki znoszono do bryczki; nieodwołalnie już jechać musiały, jak powiadała Pakulska, aby ich konie nie zjadły. Przyśpieszał jeszcze wyjazd mały wypadek, który ekonomową nadzwyczajnie poruszył i przestraszył. W nocy ściągnięto z jednego konia starą derę — niewiele wartą; ale w Skomorowie najmniejsza strata przybierała rozmiary ogromne. Woźnica, chłopiec, ekonomowa niezawodnie-by byli pociągnięci do odpowiedzialności, a strata się utaić nie mogła.
Służba składała jeden na drugiego winę za niedozór. W hotelu zarządzono śledztwo, zaniepo-