Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antkowi dobrego słowa nie dał.
Zwykle jadał mało; teraz prawie nic nie wziął do ust.
Stary stał z rękami w tył założonemi, patrzał i mówił w duchu
— Dobrze ci tak! Ha! trzeba-to ci było się żenić! Masz! To dopiero początek, będzie gorzej, aż ci życie obrzydnie.
Trzeciego dnia, po wyjeździe Pakulskiej, nagle pod wieczór huknął Kwiryn na Antka, który był koło koni.
— Bryczkę niech Wasyl zaprzęga.
Ponieważ zmierzchało, a deszcz padał, stary podszedł do ganku z perswazyą.
— Ale co ty, ośle dardański, wiesz i znasz — ofuknął hrabia. Właśnie, trzeba jechać teraz, kiedy się mnie tam przy odbiórce drzewa nie spodziewają, bo wiem, że się dzieją szachrajstwa. O! mam ja nos! Dybię ja na nich dawno, poszlaki mam: niechże pochwycę, pójdą złodzieje w rekruty.
Bryczka zaszła, choć było późno; Antek nie oponował już, zrobił tylko uwagę, że najlepsze konie ze stajni zabrała Pakulska, te zaś, które zaprzężono, były młode i płochliwe, a Wasyl woźnica nieosobliwszy.
Tego Kwiryn słuchać nawet nie chciał.
Po wyjeździe hrabiego Antek, swobodny, po-