Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z którym będzie szczęśliwą. Co ci się śni? Chciałeś ją znowu za grafa jakiegoś wydać! Myślisz, żeby jej acanem oczu nie wykałali, że mogłaby między tymi grandami znaleźć ludzi, coby jej złote serce ocenili? Ożenił-by się kto dla pieniędzy: waćpana-by zesłali kędyś, abyś się nie śmiał pokazywać rawet, a tę zacną kobietę-by zamęczyli. Tfu! gdzie u ciebie rozum?....
Sumak milczał. Prawdę rzekłszy, niektóre aforyzmy wikarego do przekonania mu trafiały.
Mógł wistocie, przy innem małżeństwie zepchniętym być ze stanowiska, jakie zajmował, a taki professor....
Nie chciał się jednak uznać zwyciężonym.
— Ja-bo — mruknął — dawno coś takiego przeczuwałem. Przyjaźniła się z Boruchówną: to dosyć powiedzieć; professor pewnie z jej poręki.
Śmiał się ksiądz wikary.
— Wiesz acan co? — odparł — nigdym się tego nie spodziewał, ażebyś i ty odrobinę zdrowego rozumu, jaką miałeś, stracił, dostawszy za zięcia grafa! Ale okazuje się, że do nich dosyć się dotknąć, a nawet Sumak zaraz fumów dostanie.
Porzuć-że to! — dodał surowo wikary. — Powiadam ci: Panu Bogu dziękuj i śmiechu z siebie nie czyń.
Starcie to z nieuwzględniającym wcale jego słabości wikarym nie pozostało bez wpływu. Pan