Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sumak się uśmiechnął.
— No — rzekł żartobliwie — czekam zawsze, abyś mnie na wesele zaprosił. Cóż tam słychać o niem? Ludzie głoszą, że, mimo szóstego krzyżyka, chcesz się ożenić?
— Cóż to? szóstego krzyżyka? — zabełkotał podchodząc Antek. Naprzód, kto to może wiedzieć, ile ja mam krzyżyków, kiedy mentryki nie ma, bo się spaliła. A, choćby, dajmy, i szósty się pisał, a siwy włos — to i młodym się trafia, albo to ludzie w siódmym się nie żenią?
— A, co potem? — zaśmiał się p. Dyonizy. Jakbyś ty dał dobry przykład, to — kto wie? ja wdowiec, możebym też....
— E! e! — przerwał Antek. — Jaśnie pani na to, z pozwoleniem, głupstwo nie pozwoli.
Pokręcił wąsa p. Dyonizy.
— Nie wiesz co się we dworze dzieje, bo ja przez cały dzień lasy objeżdżałem? — odezwał się do Antka.
— Cóż ma się dziać? — odparł stary sługa, u jaśnie pani wszystko jak w zegarku. Nowego niema nic nigdy. Zrana około swojego gospodarstwa i ogrodu pani się krząta, albo najrzy, jak ta panna z Warszawy edukuje pannę Marysię, potem koło krosienek, czasem na wieś spacerem. I po wszystkiem!