Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie zapobiegł wcześnie i nie zaparł nam drogi do spadku. Jest żona.
Hr. Flawian dowodził, że gdyby nawet był testament, musiał być nieważny, a zaprzysięgał, iż go wcale nie było.
— Kapitały są znaczne! to rzecz pewna. Byle oczy zamknął, zaraz je rozchwycą. Trzeba czuwać, on już na śmiertelnej pościeli. Zresztą dowie się, czy nie wszystko jedno. Ja — jadę.
Heroicznemu temu krokowi nie sprzeciwiał się nikt. Hr. Flawian wyruszył po raz trzeci do Skomorowa. W podróży, niezważając na znużenie, pośpieszał tak, pędził, nocami nadrabiał, że gdy stanął przed karczmą znajomą sobie i kazał zapytać — jak się pan ma? — arendarz odpowiedział, iż — źle wprawdzie jest — ale jeszcze żyje.
Hrabia rozłożył się na tem niewygodnem stanowisku obserwacyjnem. Drugiego dnia zapragnął dostać języka. Radzono mu wezwać Antka. Tego nie łatwo było wyciągnąć ze dworu; udało się przecież arendarzowi skłonić go, żeby hr. Flawiana odwiedził.
Przybył zapłakany biedaczysko i niezbyt trzeźwy. Boleść nie dozwalała mu teraz obejść się bez gorzałki. Stanął w progu jęcząc i wydychając.
— Jakże wasz pan?
— Co tu już pytać! — odrzekł Autek. Jednę panią tylko poznaje. Tylko co nie widać jak skoń-