Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cerze, Estera doznała uczucia, raczej oburzenia na tę tyranią losu, niż litości.
— Ależ oni cię tu zamęczą! — zawołała do Steńki. — Przejrzyj się w zwierciedle. Zmizerniałaś, schudłaś, musisz być chorą. Nie wytrzymasz w końcu. Powinnaś myśleć o sobie.
Faustyna uśmiechnęła się gorzko.
— Alboż ja komu na co byłabym potrzebna, gdybym się nie wysługiwała? — odezwała się pocichu. — Nie jest mi tak źle ani nieznośnie, jak sądzisz. Nie mam czasu myśleć i pieścić się.
Domawiała tych słów, gdy ją zawołano do hrabiego; musiała przeprosić Esterę i wyszła.
Antek już doniósł hrabiemu o przybyciu jakiejś bardzo strojnej pani. Hrabia był niespokojny. Wchodzącą powitał groźno.
— Cóż to za gość?
— Moja dawna znajoma, Estera, córka Borucha.
— Wystrojona, słyszę, jak lalka — dodał hrabia marszcząc się. — Po to przybyła, aby rozpowiadała, że tu nędza i niechlujstwo. Na co ją zapraszać było?
— Ja, anim o niej wiedziała, ani zapraszała — odparła Steńka — i pośpieszę do niej, aby....
Kwiryn ręką zamachnął.
— Szpiegów w domu nie lubię — dodał.
— Ona mi jest życzliwą, a nie zobaczy tu prze-