Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił, choćby potem na drodze spotkał nieprzewidziane trudności, nie zwykł się był cofać.
Mściwa chętka dokuczenia rodzinie, która na spadek po nim czyhała, była bodźcem najsilniejszym do spełnienia, co zamierzył.
Jednego tedy dnia, tak niespodzianie, jak zawsze, bo przed nikim się nie tłómaczył i z nikim nie zwykł był się naradzać, hrabia zawołał Antka i rozkazał, ażeby konie nazajutrz rano do Wołchowicz były gotowe.
Droga była właśnie najszkaradniejsza, lecz do tych poleskich brodów, wybojów, grzęzawic, grobel i leśnych po korzeniach dróżynek, wszyscy tu byli nawykli. Nikogo to nie wstrzymywało.
Antek, który przed sobą samym się chlubił, że pana myśli nauczył się odgadywać tak, iż każdej jego czynności pobudkę mógł dojść łatwo, tymrazem nie umiał przewidzieć, co go do miasteczka pędziło.
Dla rozrywki, napróżno, hr. Kwiryn nigdy nie jeździł; każdy krok jego miał cel jakiś praktyczny i namacalny. Tymrazem żadnego interessu w Wołczowiczach nie zdawał się mieć hrabia — i nic nowego przedsiębrać nie mógł. Las ów był sprzedany, zboże, jakie miano na zbycie, skontraktowane, spekulacya nie nastręczała się żadna.
Hr. Kwiryn, który czasami, z potrzeby jakiegoś wywnętrzenia się, spowiadał się przed sługą,