Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnej fortunki przyśpieszyła to, co było postanowionem.
Hr. Flawian z nogi na nogę przestępował.
— Proszę-ż cię — nie mamy ci nic do wyrzucenia — zawołał. — Zrobiłeś coś chciał, a my spełniliśmy do czego się czuli obowiązanym. Tonącego chwyta się i za głowę.
Kwiryn śmiał się.
— O mnie wam nie chodziło — rzekł szydersko — ale o moję skórę! Otóż muszę was raznazawsze o los jej uspokoić, abyście sobie trudów darmo nie zadawali.
Nie wiem czy żyć będę, czy umrę, ale to ręczyć mogę, iż rozporządzę majątkiem tak, aby się wam ani prószynka z niego nie dostała. Żona weźmie wszystko....
Bywajcie zdrowi!
To rzekłszy, padł na poduszki.
Hrabiowie wyszli bez pożegnania. Wsiedli do powozu, nie nie mówiąc, dojechali do karczmy — posiadali na stołkach — i żaden z nich nie miał siły się odezwać. Cóż tu potem mówić było!
Hr. Flawian sucho, nakazująco na ludzi krzyknął: — pakować i jechać!
Nie chcieli jeść. Bernard zapalił cygaro. Po długiej milczącej przechadzce skonkludował:
— To niepoczciwiec!
Co się działo w tym dworze teraz, któremu