Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Flawian próbował też śmiać się, ale dławił się tą wesołością.
— Ja-bo nigdy w świecie nie żartuję — odparł Kwiryn. — Zaraz się o tem przekonacie. Jakże-to mówią połacinie? bo ja zapomniałem, — dictum — factum.
Rzecz tak brzmiała dziko i strasznie, że nikt mu nie odpowiedział.
Kwiryn głos podniósł:
— Antek!
Stojący za progiem, zjawił się sługa.
Hrabiowie patrzali po sobie — osowieli.
— Proś wikarego i pannę młodą. Świadkowie są — niéma czego zwlekać, bo wikary jeszcze sobie drożej za ślub każe zapłacić.
Kwiryn, mówiąc, spoglądał na pobladłe i spoważniałe nagle twarze swych kuzynów.
Flawian usiłował zachować powierzchowność obojętną; Bernard był do najwyższego stopnia oburzony.
— Komedya! — zawołał z dumą — kuzynek chciałeś...
— Czekaj — po ślubie się rozmówimy — przerwał Kwiryn.
Flawian i Bernard odsunęli się od łóżka i cicho szepcząc, poszli ku oknu.
— A co? — zapytał pierwszy — nie miałem racyi?
Faisons bonne mine à mauvais jeu — odparł