Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nocy w gorączce, bledszy i mizerniejszy był jeszcze. Straszniej paliły mu się oczy i zsiniałe trzęsły wargi.
— Widzi pan hrabia — mówił wikary żywo — ja wszystko biorę na siebie. Hrabia wie, czem to pachnie: oto mogą mnie zasadzić na karę i wikaryat odebrać. Słowo daję, że ryzykuję.
— Słuchaj-że księże — rzekł hrabia — jaktylko moi kuzynkowie przyjadą, a ja dam ci znać, masz, ubrany jak do ślubu błogosławienia, wnijść, a zatobą panna i — ślub dasz — rozumiesz.
Nie męcz tylko długo.
— Juści muszę to wszystko powiedzieć, co należy do rytuału — odrzekł wikary.
— Ale krótko; panna słuchać cię nie będzie — a ja też bardzo wątpię — rzekł hrabia kwaśno. Tymczasem idź sobie, spocznij, hrabiowie rano nie wstają, a nim się wysztafirują i przybędą....
Po wyjściu księdza hrabia zadumał się smutnie, głowa mu w poduszki zapadła — milczał tak pogrążony w sobie, iż Antka, krążącego dokoła i zapytującego o różne dyspozycye, nie słyszał.
Smutniejszych przygotowań do wesela wyobrazić sobie było trudno. Przychodziło ono, jak coś fatalnego, okrutnego, z czego się nikt nie cieszył.
Hrabia tylko może napawał się tem uczuciem niezdrowem, że pomścić się mógł nad rodziną.
Chociaż austerya odedworu w Skomorowie do-