Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na to ja nic poradzić nie mogę — odparł Sochor. — Robię co umiem!
W godzinę potem odjechał doktor, powrót zapowiadając wkrótce. Po odjeździe jego, Antek przyszedł i dał znać Pakulskiej, ażeby z panną szła do chorego.
Pamiętna wczorajszego przyjęcia, Sumakówna niemal z rozpaczą usłyszała rozkaz. Oprzeć się, udać chorą — nie mogła. Rozpłakała się — i poszła posłuszna.
Tensam wzrok ją przyjął na progu, sięgający do głębi duszy. Dyszał hrabia i usta mu drgały, jakby chciał mówić, a coś mu wyrazy wstrzymywało.
Trwało to milczenie utrapione dosyć długo, naostatek wyrwały się słowa:
— Coś robić trzeba, z założonemi rękami nie siedzieć. Koło gospodarstwa! Pakulska pokaże.
— Spełnię wolę p. hrabiego — odpowiedziała Steńka głosem łagodnym.
— Ludzie buszować muszą, gdy mnie niéma: trzeba patrzeć.
Stojąca za Sumakówna, Pakulska odezwała się:
— Niech się jaśnie wielmożny graf nie alteruje, wszystko idzie dobrze i jest w porządku. Z panną Faustyną pójdziemy wszędzie i dopatrzym.
Hrabia już był zamilkł i pogrążył się w głębokiej zadumie; czoło mu się marszczyło; oczy spu-