Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

warkocze były w wielkiem niebezpieczeństwie. Żydek handlujący tym przedmiotem dawał za nie kilka rubli; matka, której na rum nie starczyło, chciała je obciąć, utrzymując, że odrosną. Steńka zaczęła płakać okrutnie — i, cudem, nadchodzący pijany Sumak, przez złość, na przekór żonie, Żyda za drzwi wypchnął.
Teraz dzień i noc małżeństwo się naradzało: jak począć, aby tego — „hrabiego ułowić...“
Wiedziano, że był skąpy, ale w podobnych wypadkach największy sknera — utrzymywała Scholastyka — musi sobie dać krwi upuścić.
Po spotkaniu się z Antkiem u Borucha, Sumak śpiewając i podskakując na jednej nodze, z hałasem powrócił do domu, wpadł do alkierza i drzwi zatrzasnął.
Scholastyka domyśliła się, że coś zaszło.
Dyonizy większe już rzeczy sobie z tego roił, niż wistocie były.
Utkwiło mu to w głowie, że prawa ręka hrabiego obiecywał mu bodaj leśnictwo. Zaraz po wyjściu Antka Boruch mu szydersko powinszował, pogardliwie. Sumak ani wątpił, że miejsce otrzyma, że hrabia do Steńki pocznie przyjeżdżać.
— A ja go, juchę — dokończył, palcami popstrykując w powietrzu — będę doił! o! i będę doił... — Musi co się zowie — pęknąć.
O córce zaś, o jej woli lub niewoli — najmniej-