Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do wina. Wpadł w humor doskonały, a gdy w tem usposobieniu był — mógł zabawić i więcej wymagającego niż Antek człowieka.
Jedna to była rzecz, którą Sumak umiał — i gadał, śmieszył, pustował, dowcipował i język miał wyprawny, co się zowie. Słuchając go, można było wziąć za wcale porządnego i rozumnego człowieka, ale u niego wszystko się na języku kończyło.
Tu pozwolimy sobie nawias uczynić i uwagę ogólną, że w żadnym kraju na świecie niema ludzi tylu z dobrze wyprawnemi gębami, jak u nas. Niekiedy swada dochodzi do tego stopnia doskonałości, tak jest łudzącą, tak znakomitą, że najkorzystniejsze wyobrażenie daje o mówcy. Lecz... wziąć go tylko na próbę do najmniejszej roboty, gdzie rąk nie języka potrzeba — człek przepadł.
U nas, we wszystkich stanach, tych mężów złotoustych pełno, od officyalistów począwszy, do najwyższej arystokracyi: a nigdy prawie nie zawodzi ten pewnik, że kto ślicznie o wszystkiem mówić umie, do niczego się nie zdał. Doświadczenie uczy, że tych piękno-rzeckich obawiać się należy. Nic nad nich niebezpieczniejszego.
Sumak w szczęśliwych chwilach swych należał właśnie do rzędu ludzi podobnych. Niejeden się na nim oszukał.
Antek, prosty, ale nie głupi człek, słuchając go, wciąż sobie powtarzał w duchu: