Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stwa ludzi prostych nie unikał. Wikary, x. Ignacy Orzelski, pochodzenia był jakiegoś zagadkowego, rodziców ubogich; wyglądał gburowato i obyczaje miał niewykwintne. Najprzyjemniej mu też było z tymi przestawać, z którymi się swobodnie mógł obchodzić. Dosyć gwałtownego charakteru, gorączka, demokrata wielki, x. Ignacy pańskich posadzek nie lubił i jego też po dworach niechętnie widywano. Na folwarku zato, u budnika, u mieszczanina, był jak w domu.
Antek, swojego czasu, był z nim dobrze dosyć, lecz po przeniesieniu się jego do Wołchowicz, rzadko go widywał.
Boruch, zobaczywszy Antka, posądził hrabiego, iż pewnie nasłał go dla sprawy lasu: postanowił więc o niej wcale nie wspominać. Nie przeszkadzało to bardzo uprzejmemu przyjęciu.
Antek na wstępie oświadczył zaraz, tak samo jak hrabiemu, iż ząb sobie wyrywać przyjechał, czemu Boruch nie uwierzył. Zwykle ci, co się ważą poddać obcęgom cyrulika w małem miasteczku, miewają gębę nabrzękłą i podwiązaną. Antek zaś, choć mówiąc o zębie, krzywił się, dla prawdopodobieństwa, wyglądał — jak zwykle — zawiędły, ale zdrów.
Z panem Warszawskim przy przekąsce skromnej, którą sobie Antek podać kazał, zawiązała się rozmowa, de omnibus rebus et quibusdam aliis...