Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widać było z przerywanej, ożywionej mowy p. Dyonizowej, iż nadzieja skorzystania z piękności córki niezmiernie ją roznamiętniła. Świetne nadzieje śniły się po głowie i przytomność jej przywróciły. Sumak oddawna nie widział żony w tym stanie. Zwykle łajała tylko, narzekała i przeklinała, na żadną myśl zdobyć się nie umiejąc.
— Ale to z tego wszystkiego nie będzie nic — dodała smutnie, bo my szczęścia w niczem nie mamy.
Westchnęła — a Sumak dodał, jakby na próbę, dwuznacznym głosem:
— Żeby człowiek z głodu umarł, przecie dziecka nie sprzeda.
Rozśmiała się sucho Dyonizowa.
— Co to gadać o sprzedaży, kiedy kupca niema! — zawołała. — Dziewczyna uboga, głupia a piękna, co ją czeka? co? A za mąż pójdzie za takiego jak ty, albo gorszego, żeby z głodu umarła!
Trzeba tylko rozum mieć, to i prosta dziewka hrabiego do ołtarza zaprowadzi: albo-to tego nie było?
Poruszyła się żywo — Sumak słuchał ciekawie, nie protestując.
— Niech-by mu ona tylko naprawdę wpadła w oko, a niechby mnie słuchała, jeszcze-by i nasza dola się poprawiła i jej-by słonko zaświeciło.
Sumak zamruczał: