Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

utkwiło... Myślała potem: czy-by też w tem nie było co prawdy?
Nad wiek swój zaawansowana, Idzia chwaliła się, że młodszych nauczycieli formalnie zbałamuciła i śmiała się z tego. Przyznała się, że drugiego, starego, tak oczyma niepokoiła, iż dla niej miał szczególne względy. Prócz tych dwu, mówiła o młodym chłopcu, który dla niej chodził pod oknami, i o sąsiedzie w Lubelskiem, z którym do ogrodu wybiegała, który ją za ręce ściskał i raz nawet wpół objął.
Wszystko to w śmieszki obracała.
— Dopiero, jak się z tej pensyi uwolnię, poczną się szczęśliwe czasy. Będę bałamucić, żeby szaleli za mną. To bardzo przyjemnie. I nie dam się pierwszemu zbrzega wziąć... Będzie mi musiał dobrze służyć na łapkach...
Na inną możeby te rozmowy wpływ większy wywarły: Steńka słuchała, nie przejmując się niemi. Lecz śmiała się czasem i wdzięczną była za weselej spędzoną chwilę.
Te ciche szepty i śmieszki ze Szlomińską nie trwały długo. Wypatrzyła je panna Adela i zapobiegła, aby się nie powtarzały.
Odosobniono znowu Steńkę.
Wina tych potajemnych konszachtów spadła, nie na Idzię, ale na niewinną ofiarę — na Steńkę, któ-