Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a teraz biednym officyalistą, u tego hrabiego, który mnie oddaje na pensyą.
Idzia rzuciła na nią ciekawem okiem.
— Mów prawdę, zakochał się w tobie?
— Alboż ja wiem! — szepnęła zarumieniona Steńka, jam go parę razy w życiu ledwie widziała... i to taki był....
— Jakiż był!
— Patrzał strasznie, mówił tak grubo, groźno.
— Młody? stary?
— O! nie młody — zawołała Faustynka.
Idzia potrząsła głową.
— To ty go kochać nie możesz! odparła, a po chwili dodała ciszej:
— Kochasz innego? hę? przyznaj się!
Ruszyła ramionami dziewczyna.
— Ani wiem, ani znam nikogo! Gdzież tam!
— No, to przyjdzie z czasem, boś ładna — paplała Idzia — nawet ja ci powiem, żeś piękniejsza, niż ja... Gdzie! gdzie! ale ja taką, jaką jestem, wolę być!...
Zamilkła znowu Steńka.
— Patrzajcież, że ten stary kazał cię edukować umyślnie dla siebie; stroją cię jak kozła na ofiarę w wieńce...
Po chwili dorzuciła Szlomińska:
— Ty, słyszę, ledwie czytać i pisać umiesz? prawda to?