Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że ją tu dobrze przyjmowano — chciała się popisać ze złośliwą wymową przed imponującą jej p. Adelą.
— Nie mogę kłamać, słowo honoru daję, bo i nie godzi się tak zacnym osobom nie powiedzieć prawdy — i — nie mam powodu taić nic.
Hrabia nasz, bo to dziwak jest i był — nagle sobie upodobał tego szurgota, choć to ni z pierza ni z mięsa. Rodzice, choć niegdyś mieli trochę majątku, ludzie ordynaryjni, matka pijaczka, ojciec zbij-bruk i próżniak, a też się zalewa. Ale co to, kiedy mężczyźnie staremu podlotek w oczy wpadnie! Starym jak hrabia, to im która bardziej, z pozwoleniem, zasmarkana — najwięcej do smaku.
— Więc pani sądzisz — przerwała, marszcząc się p. Adela, że on ją wychowuje dla siebie.
— A dla kogóż by też! Powiedział im, rodzi com, że się gotów z nią ożenić — a oni głupi uwierzyli. Ale — gdzietam! będą widzieli.
P. Grońska i p. Adela spojrzały po sobie.
— Osobliwsza historya — kwaśno odezwała się Adela. — A charakter dziewczyny — jak się on pani zdaje?
Pakulska głową potrząsała.
— Kto ją wie! — rzekła — już to jest najgorszy znak, bo ja ludzi znam, że — zamknięta, milcząca, nic z niej nie dobyć — mruczek. Przez całą drogę żebym słowo z niej mogła wyssać! — Tak, nie —