Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No — i jakiż koniec? jaki koniec? — wtrącił radzca — zastanów się. Jesteś już starym kawalerem, postarzejesz jeszcze: choćbyś miliony zrobił — komuż je zostawisz?
— Że nie familii — to pewna — przerwał hrabia, który zaczynał drgać i rzucać się z oburzenia. Starym tak bardzo nie jestem.
— No — młodym też nie...
— Na bezżenność nie przysięgałem — rozśmiał się Kwiryn.
— Więc — przerwał przybyły — właśnie my chcemy ci być pomocą do ożenienia. Nie masz stosunków... my je zachowaliśmy...
— Najniższy sługa — najniższy — wybuchnął gospodarz. Najpiękniejsze dzięki — ale ja, jeśli się ożenię kiedy, to nie dla rodziny, nie dla stosunków, ale dla siebie.
— Zacięty jesteś w swym uporze i uprzedzeniu przeciwko nam niesprawiedliwem — westchnął Flawian. Jest to smutne...
— A szanowna rodzina prawdziwie jest zaciętą w opiekowaniu się mną, właśnie, gdy ja nie potrzebuję opieki...
— Smutne! smutne! — powtórzył zcicha, poprawiając się na krześle radzca. I, rzuciwszy okiem po izbie — nagle zwrócił rozmowę:
— Prowadzisz prawdziwe życie, rzekłbym anachorety, gdyby ono więcej do ekonomskiego nie