Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wytrwałości rzadkiej — szczycimy się tobą.. ale tu, w tem Polesiu, zakopany... bez stosunków, starzejesz. Jakaż przyszłość??
— Proszę się o nią nie kłopotać — zawołał Kwiryn. — Ja od państwa nigdy nic nie potrzebowałem.
— A my, chociażeśmy od ciebie, w imię solidarności familijnej żądali czegoś czasem — bo tego nie tajemy — gdyś raz nam dał odprawę, także już nic, wcale nie, nie żądamy nateraz, oprócz tego, żebyś imienia, które nosisz — nie zagrzebał na tem śmiecisku. Szkoda! szkoda! z taką fortuną, z takiem imieniem, mógłbyś świetny związek zrobić i...
— Cha! cha! cha! — rozśmiał się Kwiryn, uderzając się obu rękami w piersi i pokazując swą wyszarzaną czamarkę. — Myśl doskonała! zaprawdę, ale niechże pan radzca popatrzy na mnie. Czy to ja jestem do świetnego związku stworzony, ja, com lat kilkadziesiąt żył na tem śmiecisku i w tych śmieciach, z parobkami, po oborach! ja co waszym językiem mówić nie umiem, po waszych posadzkach chodzić bym nie potrafił, i — najmniejszej do waszego świata nie mam pretensyi?!
— A rad nie rad należysz i liczysz się do niego — dodał Flawian.
— Nie poczuwam się do tego — zawołał Kwiryn.