Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Władysław odszedł po cichu zadumany, zmęczony, ale nie przekonany. Jeremi sunął się daléj alejami ze łzą w oku, poważna twarz jego nie odżyła po téj rosie, która najstarsze oblicze umie oblewać rumieńcem, blady był i wydawał się martwym. Zdawało się, że łza pociekła z innego źródła, nie ztąd, zkąd płynął pokój na wyjaśnioną twarz jego.
Był zaledwie o kilkadziesiąt kroków od Władysława, gdy postrzegł naprzeciw siebie idącego mężczyznę średnich lat w mundurze wojskowym, który już zdala mu się przyjaźnie uśmiechał i rękę wyciągnął. Rodowity Moskal, ale po europejsku wychowany, generał Żywcow znał się z Jeremiem, lubił go i widać było że rad go spotkał. Zatrzymał się chwytając go i zawołał po francuzku:
— Niezmierniem rad, bardzom szczęśliwy... pra-