Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czegoż mówicie mi kazanie?
— Boście je słyszeć chcieli... rzekł spokojnie stary...
W téj chwili żótemi, czerwonemi, niebieskiemi otoczony kozakami, ukazał się w alei powóz wielkiego księcia, przechodzący skryli się za drzewo, aby się uwolnić od ukłonu. Staremu uśmiech igrał po ustach...
— Czego się śmiejecie, spytał Władzio, z wielkiego księcia? czy...
— Z wielkiego głupstwa naszego, rzekł Jeremi, najlepsze narzędzie do podźwignienia się odrzuciliśmy z heroiczną zarozumiałością... nie zrozumieliśmy tego, że ten człowieczek przepalony ambicyą, marzył już o koronie, że gdybyśmy raz mu umieli pomagać, on by nas był wyzwolił.
Władysław splunął.
— O! o! Znowu Wallenrody!
— I tego było nie trzeba... dość było trochę cierpliwości, trochę krwi zimnéj... byłby powoli zaczął z nami spiskować, straciliśmy doskonałego sprzymierzeńca.
— W synu Mikołaja...
— To było rękojmią że możeby dokazał swego...
— I chcieliście żeby naród się spodlił?