Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

braci Moskali, tak jak mi chlubno, że za mych braci Polaków umieram... Hańba katom, cześć ofiarom! A! pocóżeś ty tu przyszła! na cóżeś ty to widziała!
— Przyszłam... — odszepnęła Magdzia — bom twoja na wieki, bo za chwilę ślub nas i błogosławieństwo połączy... obiecali mi to!
— A jutro? — spytał Naumów.
— A jutro... umrzemy oboje... — rzekła z rezygnacją obojętną dziewczyna.
Ścisnęły się ich dłonie.
Szmer dał się słyszeć u drzwi, kapelan wojskowy, przysłany przez jenerała, wchodził z diaczkiem, niesiono księgę, ubiór cerkiewny i świece.
Naumów oczy otworzył i chciał coś powiedzieć, ale dziewczę myśli jego odgadło i szepnęło doń.
— Lepiej ten, niżeli żaden? cóż nam szkodzi błogosławieństwo.
Więzień pozostał nieruchomy, westchnął tylko.
— Jestem katolik... — rzekł do niej — matka mnie wychowała w tej wierze, każą mi się jej wyrzec... cerkiew urzędowo prześladuje tu nawet we mnie odstępcę, bo nie zna wolności sumienia. Pozwolili na ślub, ale musieli dogryźć choćby, tym popem...
Kapelan pułkowy ojciec Sergiusz, niegdyś był dobrym znajomym Naumowa, w pułku należał do najliberalniejszych, dopóki wolnodumstwo dawało pewną przyzwoitość, powłokę i uważało się za oznakę i ukształcenie, młody jeszcze dosyć zdatny i nieźle wychowany jak na moskiewskiego duchownego — miał trochę uczucia w piersi, ale pod panowaniem nowych wyobrażeń patrio-